Studia skończyłam 9 lat temu. O ile w początkowych latach wykładowcy wypowiadali się na temat naszej przyszłości w branży raczej pozytywnie, o tyle pod koniec studiów narracja się nieco zmieniła. Coraz częściej docierały słuchy, że rynek prawniczy się nasycił, nikogo już nie stać na zatrudnianie rzeszy prawników (jakby ktokolwiek potrzebował do czegokolwiek całej rzeszy) i w ogóle “prawo się skończyło”. W zamian zaczęła zyskiwać popularność teoria specjalizacji w branży prawniczej.
Nawet w miniony weekend znajomy, który jest radcą prawnym, opowiedział mi o pewnych badaniach, według których ogólny rozwój i postęp Internetu doprowadzą do tego, że za 20 lat niektóre zawody staną się zupełnie zbędne. Wśród nich informatycy i oczywiście prawnicy.
Jak rzeczywiście będzie, to się dopiero okaże. Oczywiste jest, że niektóre branże przeżywają swoje złote okresy, a potem giną w sposób naturalny. Na przykład taki bednarz – kto dziś potrzebuje beczek, balii, cebrzyków lub kadzi, które taki bednarz produkował?
Zresztą wcale nie trzeba sięgać aż tak daleko w przeszłość. Kiedy ostatnio ktoś z Was podczas rozmowy międzymiastowej usłyszał w słuchawce: “Proszę czekać, będzie rozmowa”? Rolę telefonistek przejęły komputery.
Czy z prawnikami będzie tak samo? Nie wydaje mi się. Zawody radcy prawnego czy adwokata zaliczyłabym raczej do tej samej kategorii co zawód lekarza, nauczyciela, taksówkarza czy dostawcy pizzy. Mamy doktora Google, można uzyskać wartościowy dyplom na wirtualnym uniwersytecie, skorzystać z Ubera albo samemu upiec pizzę. A mimo to wspomniane zawody mają się całkiem nieźle.
Wracając jednakże do głównego wątku, bo jak wynika z tytułu niniejszego wpisu miało być o specjalizacji w branży prawniczej.
Czy specjalizacja w branży prawniczej jest naprawdę potrzebna?
Jak to jest z tą specjalizacją? Nie da się bez niej żyć, czy spokojnie można pominąć i zająć się robieniem wszystkiego i dla wszystkich?
Można na to pytanie odpowiedzieć wprost TAK albo NIE, ale można też bardzie pokomplikować sprawę i posłużyć się anegdotką.
Słyszałam ją już w dzieciństwie, potem na długie lata o niej zapomniałam, aż w końcu wydobył ja z czeluści mojej pamięci Rafał Chmielewski w jednym z wpisów na swoim blogu dotyczącym, jakże by inaczej, specjalizacji, z tym że bloga prawniczego. Posłużę się dosłownym cytatem z jego strony:
Pewien Żyd na pewnej ulicy założył zakład szewski. Zastanawiał się jaki szyld powiesić nad wejściem do swojego małego biznesu. W końcu uznał, że najlepsze rozwiązanie to: Najlepszy szewc w tej okolicy. I szyld o takiej treści zawisł wkrótce na elewacji.
Wkrótce na tej samej ulicy pojawił się jednak kolejny zakład szewski. Jego właściciel, oczywiście też Żyd, długo zastanawiał się nad swoim szyldem i ostatecznie wymyślił – aby pokazać, że jest lepszy od swojego konkurenta – hasło: Najlepszy szewc w mieście.
Na tym konkurencja się nie zamknęła jednak, gdyż po jakimś czasie pojawił się kolejny szewski zakład. Jego właściciel chciał pokazać, że jest lepszym szewcem od tych dwóch, zatem sporządził szyld o treści: Najlepszy szewc w kraju.
Pech chciał, że konkurencja jednak rosła i następny szewc powiesił szyld brzmiący: Najlepszy szewc na świecie.
No ale to nie był koniec, gdyż na ulicy powstał kolejny zakład szewski, którego właściciel bardzo długo musiał się zastanawiać, jakiego hasła reklamowego powinien użyć na swoim szyldzie. Myślał i myślał. Idąc za przykładem pozostałych szewców powinien chyba napisać: Najlepszy szewc we Wszechświecie. Ale to przecież bez sensu – myślał… I w końcu wpadł na najlepszy pomysł.
Wiesz co napisał na swoim szyldzie? Coś, co bardzo rzadko przychodzi do głowy, a jest idealnym podsumowaniem tematyki specjalizacji w blogu prawniczym.
Żyd ten napisał na swoim szyldzie: Najlepszy szewc na całej ulicy.
Odpowiedź nasuwa się sama
Jak najbardziej warto. Jeżeli natomiast miałabym odpowiedzieć na pytanie dlaczego w bardziej skrótowy sposób, niż przy użyciu powyższej opowiastki byłoby to: bo tak jest łatwiej, szybciej i przyjemniej.
Łatwiej, bo jak już “przewałkujemy” od strony praktycznej jakiś temat, to mniej będzie w stanie nas zaskoczyć.
Tu nie chodzi nawet o jakieś wiedze tajemne dotyczące danego zagadnienia, do których tylko my mamy dostęp, bo już to kiedyś przerabialiśmy. Tu może chodzić nawet o tak przyziemną rzecz jak to jakiego rodzaju pytania zadać klientowi podczas pierwszego spotkania, aby nie musieć już później niczego doprecyzowywać. O wskazanie, jakiego rodzaju dokumenty ma przynieść, i poinformowanie, że np. akt małżeństwa nie powinien być starszy niż dwa miesiące, bo w dwóch ostatnich sprawach rozwodowych sąd sobie taki życzył i wzywał do uzupełnienia braków formalnych. Mając taką wiedzę można tego uniknąć.
To są detale, ale ich ustalenie wymaga czasu. No i nie zmienia to oczywiście faktu, że te detale są od strony praktycznej niezwykle istotne.

A teraz wyobraźmy sobie, że mamy dziesięć różnych spraw z dziesięciu różnych dziedzin prawa i dla dziesięciu różnych klientów. Albo trzydzieści takich spraw.
I teraz w każdej z tych spraw ustalamy szczegóły. Nawet jeżeli jednorazowo zajmie to dziesięć minut (w wariancie optymistycznym), to przy dziesięciu sprawach robi się z tego ponad półtorej godziny.
A jeżeli dodatkowo każda z tych spraw jest skomplikowana i wymaga opracowania jakiejś bardziej zawiłej strategii, to może to doprowadzić do totalnego paraliżu kancelarii, bo zamiast skupiać się na samej sprawie toniemy w poszukiwaniu szczegółów martwiąc się o to, aby niczego nie przeoczyć.
Z tego samego względu określenie swojej specjalizacji w branży prawniczej powoduje, że praca staje się łatwiejsza i przyjemniejsza – zajmujemy się wyłącznie tym, na czym się znamy i nie tracimy czasu na poszukiwanie tego, co dla innych, specjalizujących się w danej branży, może być oczywistością. Jesteśmy w stanie odpowiedzieć na większość pytań klienta od ręki, a na dodatek naturalnie wyłapujemy wszelkie zmiany w przepisach i najnowsze orzeczenia dotyczące naszej tematyki.

Gdyby natomiast takie podejście wydawało się komuś mało profesjonalne, to posłużę się przykładem mojej wykładowczyni na studiach – pani profesor z olbrzymim dorobkiem naukowym uchodzącą w swojej dziedzinie za autorytet. Już nie pamiętam kontekstu, w jakim padły te słowa, ale podczas ustnego egzaminu powiedziała do mnie, że dla niej prawo cywilne albo karne mogłoby nie istnieć i że nie wie nic na jego temat, bo dla niej liczy się tylko prawo własności przemysłowej.
Pamiętam, że wywarło to na mnie wrażenie, bo kłóciło się z moim wyobrażeniem (zupełnie irracjonalnym i pozbawionym logiki), że profesor to wie wszystko, a nawet jeżeli nawet nie wie, to na pewno się do tego nie przyzna, bo podważałoby to jego autorytet.
Wszystko pięknie, ale jak w dzisiejszych czasach, gdy sytuacja prawników na rynku jest jaka jest, poprzestać na jednej specjalizacji i odpuścić te wszystkie inne wspaniałe okazje do zarobienia paru groszy?
To pytanie jest jak najbardziej na czasie, bo w obecnych niełatwych realiach aby się utrzymać w tym zawodzie trzeba znaleźć na to jakiś sposób. Niestety czasy prawniczego dobrobytu, o jakich w trakcie aplikacji opowiadali mi moi patroni, bezpowrotnie minęły.
Zanim jednak przejdę do sedna to muszę wyraźnie zaznaczyć jedno – mój mąż również jest adwokatem, a zakres spraw, jakimi się zajmuje, jest zupełnie inny od mojego. To bardzo ułatwia mi życie w tym sensie, że gdy zgłasza się do mnie klient, dla którego w przeszłości prowadziłam np. sprawę karną, a teraz pyta mnie o kwestię podwójnego opodatkowania, to od ręki mogę mu wskazać kogoś, kto się tym zajmuje i co do kogo mam pewność, że sobie z tematem poradzi.
Owszem, byłabym w stanie temu klientowi udzielić odpowiedzi, ale jej znalezienie mogłoby mi zająć tyle czasu, że mogłoby to stać się nieopłacalne.
I chyba w taki sposób należałby do tego podchodzić – przekalkulować na chłodno ile czasu zajmie nam dana sprawa, i czy przypadkiem przyjmując ją nie okradamy się z czasu, w którym spokojnie moglibyśmy zająć się dwoma czy trzema innymi tematami, na których się znamy. Oczywiście nigdy nie wiadomo, czy te tematy rzeczywiście się pojawią – wcale nie musi tak być. Ale może pojawią się inne, które lepiej “podpasują”, a nawet jeżeli nie, to chociaż takie, z których z chęcią zrobilibyśmy swoją drugą specjalizację?
Na początku może rzeczywiście być trudno ograniczyć się do jednej określonej kategorii spraw, więc dobrym pomysłem mogłoby być wybranie kilku takich specjalizacji, które najbardziej “czujemy”.
Wiem, że to co napisałam wyżej to nie jest odpowiedź na zadane w tytule pytanie. Ja też jeszcze szukam odpowiedzi, ale pierwszy krok już zrobiłam – dostrzegłam u siebie taką potrzebę po tym, jak nagle okazało się, że doszłam do granicy wydajności. Nie byłam już w stanie przyjąć większej ilości spraw, bo chyba musiałabym przestać spać. Jednocześnie taka ilość pracy nie przekładała się w żaden sposób na spektakularne zarobki. Pomijam już fakt, jak bardzo to potrafi być demotywujące…
Podjęłam więc działania naprawcze. Teraz pozostaje tylko trzymać się przyjętych założeń i czekać na pierwsze efekty.