Adwokat,  Aplikacja,  Poza prawem,  Prawo

DLACZEGO ZOSTAŁAM ADWOKATEM

Jednym z najczęstszych pytań, jakie zadają mi klienci aby wypełnić czas w oczekiwaniu na rozprawę jest o to dlaczego zdecydowałam się zostać prawnikiem. To pytanie to trochę taki substytut rozmowy o pogodzie, bo zazwyczaj pada wtedy, gdy skończyły się tematy stricte zawodowe. Z drugiej strony jest to miłe, bo w jakiś sposób świadczy o zainteresowaniu moją osobą, a przecież zawsze można znaleźć jakiś bardziej neutralny temat do rozmowy.

Niestety mój wybór nie wiąże się z żadną ciekawą historią. Czasami myślę sobie nawet, że powinnam jakąś wymyślić :) Prawda jest bowiem taka, że zdecydowałam się na studia prawnicze, bo kompletnie nie miałam pomysłu na to na jakie inne studia mogłabym pójść. Nie pochodzę z rodziny prawniczej, i właściwie przed rozpoczęciem studenckich praktyk niewiele na temat pracy prawników wiedziałam. Zawsze natomiast byłam wzorową uczennicą o humanistycznym zacięciu, i tak jakoś wymyśliłam, że spróbuję z tym prawem.

Na samym początku nie podobało mi się wcale. I nie chodzi bynajmniej o wykładowców, kolegów z roku czy też fakt, że zajęcia częściowo odbywały się w zimnym „blaszaku” (kto z Łodzi ten wie w czym rzecz :) ) czyli blaszanej przybudówce, która łączyła dawny wydział prawa przy ul. Składowej z rektoratem uczelni. Miał on stanowić tymczasowe rozwiązanie dla rosnącej liczby studentów, ale jak na prowizorkę przystało zamiast 2 lat przetrwał 37, z czego ja załapałam się na ostatnie 3.

Chodzi raczej o to, że ja po prostu nie potrafiłam się na tych studiach odnaleźć. Problem stanowił dla mnie brak wspólnego mianownika dla tych wszystkich wykładów i ćwiczeń. Z jednej strony wstęp do prawoznawstwa, z drugiej prawo rzymskie, a gdzieś pomiędzy filozofia, socjologia i ekonomia. Przy czym wszystko cechował duży stopień ogólności, bo trudno przecież nauczyć kogoś filozofii lub ekonomii na kilku wykładach w ciągu jednego półrocza. Dlatego w ogóle nie czułam, że studiuję – raczej, że uczęszczam na zajęcia z kompletnie odmiennych dziedzin.

 

foto fotografniecodzienny.pl

 

Sytuacja znacząco poprawiła się mniej więcej na czwartym roku studiów. Dalej jednak zastanawiałam się co mam zrobić po ich zakończeniu, i zaczęłam rozważać różne opcje. Siłą rozpędu zdecydowała się na podejście do egzaminu wstępnego na aplikację adwokacką, a skoro już się zdecydowałam, to przez kilka miesięcy dzień w dzień się uczyłam, popełniając przy tym mnóstwo błędów. Dziś z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że nauka zajęła mi zbyt wiele czasu i że mogłam się uczyć mniej, ale sprytniej, a efekt byłby taki sam – pozytywny.

Po egzaminie nadszedł czas poszukiwania kancelarii, w której mogłabym odbyć aplikację. I dopiero kiedy już ją znalazłam to przekonałam się na czym to wszystko polega. I co najważniejsze – spodobało mi się. Stwierdziłam (po pięciu latach ciężkich studiów i trudnym egzaminie wstępnym na aplikację), że jednak dam temu prawu szansę. Całkiem szczerze – sama sobie gratuluję wytrwałości…

Dziś jestem bardziej niż zadowolona ze swojego wyboru i nie żałuję ani chwili jaką poświęciłam na to, aby znaleźć się w miejscu, w którym jestem teraz. Ale też wiem, że z równym zaangażowaniem i pasją mogłabym robić w życiu coś innego. To chyba kwestia charakteru.

W tym miejscu muszę zaznaczyć, że ja na swoje doświadczenia i dokonania zawsze patrzę od strony negatywnej. To znaczy – gdyby to samo zdarzenie opisywał ktoś inny, uznałabym je za sukces. Gdy opisuję je ja – widzę tylko to co mogłam zrobić lepiej. Od razu mówię – nie ma w tym ani krzty fałszywej skromności. Tak po prostu jest.

Dostrzegam jednak wiele plusów tej dość skomplikowanej relacji z prawem. Na przykład taki, że niepewna swojej przyszłości w trakcie studiów kilkukrotnie podjęłam pracę w branżach zupełnie z nim nie związanych. Pracowałam w redakcji, marketingu i bankowości, a doświadczenia wyniesione z każdego z tych zajęć przydają mi się w codziennej pracy bardziej niż mogłoby się to wydawać.

W moim przypadku fakt, że nie przerwałam studiów, to zasługa wyłącznie ślepego uporu i przekonania (całkowicie błędnego), że rezygnacja byłaby dowodem porażki. Z drugiej jednak strony gdy już „przeczekałam” najgorszy dla mnie czas, to okazało się, że było warto. Nawet jeżeli czasem zdarza mi się trochę ponarzekać (głównie na nadmiar obowiązków), to obecnie nie zamieniłabym tej pracy na żadną inną. Czas pokaże, czy coś się w tej materii zmieni.

Celem tego tekstu nie było skłonienie kogokolwiek do wyciągnięcia wniosków z moich doświadczeń, jednakże jeżeli już miałabym się o jakiś pokusić, to byłby on taki, że nie warto zbyt szybko rezygnować. Nie o to chodzi, aby zacisnąć zęby i iść przed siebie bez względu na wszystko. Raczej o to, aby równolegle próbować różnych rzeczy, zbierać doświadczenia z różnych dziedzin oraz dać szansę wyborom, których już się dokonało.

Przede wszystkim jednak trzeba wyzbyć się błędnego przekonania, że aby być w czymś dobrym, trzeba do tego czegoś pałać miłością od samego początku. 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *