Praca w kancelarii

JAK SIĘ PRZEŁAMAĆ I ZACZĄĆ ROZMAWIAĆ Z KLIENTAMI PO ANGIELSKU

Na początek zaznaczę, że nie jestem specjalistką ani od nauki języka angielskiego, ani od języka angielskiego w ogóle. Nie mieszkałam nigdy za granicą ani nie studiowałam filologii angielskiej, a w obcym języku miałam dosłownie kilka wykładów na studiach. Tak się jednak jakoś w moim zawodowym życiu poukładało (zwłaszcza przez ostatnie kilka lat), że językiem angielskim posługuję się na co dzień. Aby do tego doszło musiałam w którymś momencie przełamać barierę językową i zacząć rozmawiać z klientami po angielsku.

W czerwcu w Polsce obchodzone jest święto Bożego Ciała. Ponieważ przypada w czwartek, od razu pojawia się pretekst do zrobienia sobie tzw. długiego weekendu. W tym roku też miałam takie plany, ale z racji tego że w środę wieczorem wspólnie z moją koleżanką Emilią prowadziłam w łódzkim CoSpocie szkolenie na temat „Jak skutecznie i zgodnie z prawem promować kancelarię adwokacką/radcy prawnego w Internecie”, do którego musiałam się solidnie przygotować, moja „podstawowa” praca (czyli kancelaria), musiała chwilkę poczekać. Efektem tego było kilka maili do klientów, na które musiałam taśmowo odpisać w dzień, który w założeniu miał być dla mnie dniem wolnym od pracy. Usiadłam więc z samego rana do komputera i wyspana, pełna motywacji i w dobrym nastroju w związku z nadchodzącym weekendem sprawnie napisałam 8 średniej długości maili.

 

Jak się przełamać i rozmawiać z klientami po angielsku. Missmecenas
Ok, może to nie do końca tak wyglądało, ale mogłoby :)

 

W sytuacji, gdy mam do napisania kilka lub kilkanaście maili z rzędu moja metodyka pracy wygląda następująco – piszę, po czym każdą wiadomość zapisuję w folderze „Wersje robocze”. Kiedy skończę, to otwieram folder roboczy i sprawdzam każdego maila od początku. Prawie zawsze znajdę jakaś literówkę, a nierzadko jest tak, że w trakcie pisania na zupełnie inny temat wpadnie mi do głowy coś związanego z tym co pisałam wcześniej. Oczywiście dotyczy to tylko tej bardziej rozbudowanej korespondencji, nazwijmy ją „merytorycznej”, której przygotowanie wymaga nieco więcej koncentracji.

Podobnie było tym razem z tą jednak różnicą, że kiedy postawiłam kropkę po ostatnim zdaniu w ostatnim mailu i wróciłam do pierwszego „roboczego” zorientowałam się, że wszystkie maile jakie napisałam były w języku angielskim. Co najlepsze ja się nawet nie zorientowałam. Byłam tak skupiona na tym co robię (żeby jak najszybciej zacząć weekend), że nawet tego nie odnotowałam.

W mojej pracy miewam takie okresy, że przez kilka dni w ogóle nie pracuję z polskimi klientami i swoim ojczystym językiem posługuję się tylko wtedy, kiedy odbiorę telefon. Zdarza się również, że w dni, w które nie mam żadnych spotkań, zadzwoni któryś z moich obcojęzycznych klientów i rozmawiamy przez kilkadziesiąt minut.

Nie piszę tego po to, aby się chwalić. Szczerze mówiąc  – sama jestem zdziwiona. Jeszcze kilka lat temu nigdy bym nie przypuszczała, że tak się wszystko poukłada.

 

Jak to się wszystko zaczęło

 

Moja przygoda z angielskim zaczęła się dość późno, bo na poważnie zaczęłam się go uczyć dopiero w liceum. W podstawówce miałam język rosyjski (bardzo żałuję, że przerwałam naukę) oraz prywatne zajęcia z języka niemieckiego (jak wyżej, choć tutaj sytuacja wygląda nieco lepiej). Dopiero w późniejszych latach w mojej szkole zorganizowano dodatkowe zajęcia z języka angielskiego i o ile krzywdzące byłoby stwierdzenie, że nic z nich nie wyniosłam, to jednak razem ze mną uczestniczyło w nich około 30 osób, a zajęcia odbywały się (z tego co pamiętam) raz w tygodniu.

Na liceum wybrałam sobie szkołę słynącą z dużego nacisku na naukę języka angielskiego. W tamtym czasie była to jedyna szkoła średnia w mieście z klasą z wykładowym angielskim (klasa A). Podejrzewam, że obecnie takich szkół jest więcej. Zdecydowałam się na klasę, w której nauka języka angielskiego była prowadzona od podstaw (klasa C – nie da się ukryć, że symbolika liter jest tutaj bardzo wymowna).

Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że te podstawy, od których rzekomo mieliśmy zaczynać, to tak tylko w teorii. W praktyce od początku dla wszystkich (poza mną) było oczywiste, że zaczynamy od poziomu oscylującego w okolicach poziomu A2 (Pre-Intermediate) – B1 (Intermediate). Choć raczej bliżej tego drugiego. I jakoś nikt z tego nie robił problemu i nikt nie czuł się oszukany :)

 

Jak się przełamać w rozmowie z klientami po angielsku. Missmecenas

 

Aby szybciej zniwelować różnice zapisałam się do szkoły językowej. Stwierdziłam jednak że co się będę ograniczać i wybrałam kurs intensywny. W praktyce oznaczało to osiem godzin lekcyjnych trzy razy w tygodniu.

Przez trzy lata w czwartki zajęcia w szkole językowej rozpoczynałam o 6.30 rano, a na 8.00 byłam już w moim liceum, gdzie miałam „normalne” lekcje. Pamiętam jednak taki jeden rok, w którym w czwartki od rana w ramach zajęć z wf uczęszczałam do Akademickiego Klubu Sportowego na trening tenisa ziemnego. Oznaczało to mniej więcej tyle – pobudka o 5.00, dojazd do szkoły językowej na 6.30 na zajęcia, potem 25 minut na to aby się przedostać ze szkoły językowej do AZS (żeby nie było za łatwo z zajęć angielskiego wychodziłam 5 minut przed końcem, a na tenis zawsze byłam jakieś 10 minut spóźniona, co nie przysporzyło mi sympatii trenera, który za KAŻDYM razem musiał mi to wypomnieć). Potem dwie godziny tenisa i powrót do szkoły. I tak przez cały rok szkolny. Nawet jak teraz sobie to przypominam to zaczynam się czuć zmęczona.

Oprócz tych ośmiu godzin w szkole językowej w moim liceum miałam sześć godzin języka angielskiego. Razem 14 godzin nauki w tygodniu, co daje niewiele mniej niż 3 godziny nauki dziennie nie licząc weekendów i samodzielnej pracy w domu. Gdyby je dodać, to wyszłoby pewnie coś ok. 4-5 godzin.

Dodatkowo ostatni rok przed maturą chodziłam na prywatne zajęcia. Pamiętam, że bardzo je lubiłam i nawet specjalnie mi nie przeszkadzało, że odbywały się w soboty rano :)

 

Studia

 

Wstyd przyznać, ale pierwsze lata studiów prawniczych to był dla mnie czas językowej posuchy. Był wprawdzie lektorat z języka angielskiego (przez pierwszy (!) rok), na który się zapisałam, ale z racji tego, że uczęszczało na niego tak wiele osób na różnym poziomie nauki, nie nauczyłam się na nim niczego nowego, poza dosłownie paroma prawniczymi pojęciami.

W późniejszych latach studiów znalazłam sobie pracę i po jakimś czasie uznałam, że brakuje mi kontaktu z językiem. Ponownie zapisałam się do szkoły językowej, ale po zdaniu certyfikatu skupiłam się na pracy magisterskiej, a następnie egzaminach wstępnych na aplikację adwokacką.

 

Prawdziwe dorosłe życie

 

W pierwszej kancelarii, w jakiej pracowałam w trakcie aplikacji, język angielski w ogóle nie był mi potrzebny. Nie było dosłownie ani jednej sytuacji, w której musiałabym rozmawiać z klientami po angielsku. Gdy po półtora roku przeniosłam się do innej to zdarzyło mi się przygotowywać dokumenty w obcym języku, ale nie były to zbyt częste sytuacje.

 

Jak rozmawiać z klientami po angielsku. Missmecenas

 

W końcu jednak nadszedł dzień, w którym znajomość angielskiego naprawdę się przydała. Pewnego dnia zadzwonił do mnie kolega (również aplikant) i zapytał, czy nie podjęłabym się przygotowania umowy pomiędzy znanym producentem odzieży sportowej a popularnym wówczas idolem nastolatek (chodziło o kwestię promocji marki). Umowa oczywiście miała być w języku angielskim i miałam na jej przygotowanie dwa dni. I oczywiście była to sobota i niedziela :)

To zlecenie zapadło mi w pamięć z dwóch powodów – po pierwsze wiedza ile można zapłacić komuś za to, że raz w miesiącu założy trampki określonej firmy i wrzuci swoje zdjęcie w tych trampkach na Instagram całkowicie zmieniła mój światopogląd na temat wynagrodzeń :P A po drugie po raz pierwszy w mojej karierze zdarzyło mi się pracować (wcześniej to się zdarzało tylko przy okazji nauki do egzaminów) niemalże bez przerwy 20 godzin przez dwa dni z rzędu, po czym w poniedziałek rano jakby nigdy nic pójść sobie do pracy. Doprawdy mało wówczas wiedziałam o życiu…

Ale umowę napisałam, wysłałam, klient (czyli marka sportowa, nie influencer, choć przypuszczam, że on także :) ) był zadowolony. A ja dostałam motywacyjnego kopa. Bo umowa nie była łatwa do napisania w języku polskim, a co dopiero angielskim.

 

Ok, ale to jak w końcu się przełamać i zacząć rozmawiać z klientami po angielsku?

 

Z mojego doświadczenia wynika, że jedni maja więcej śmiałości i akceptacji dla faktu, że będą z kimś rozmawiać w obcym języku popełniając błędy, a inni mniej. Ja należę do tej pierwszej grupy.

 

Jak się przełamać i zacząć rozmawiać z klientami po angielsku. Missmecenas

 

Bardzo mi pomogło pewne spostrzeżenie – wielu moich obcojęzycznych klientów, dla których angielski nie był językiem ojczystym, popełniało błędy i nic strasznego się nie działo. Tak długo, jak byliśmy się w stanie porozumieć w danej kwestii, tak długo wszystko było dla nich w porządku. Cel został osiągnięty, sprawa załatwiona, idziemy dalej. Nikt nie przepraszał za to że żyje i mówi z błędami, nikt się nie spalił ze wstydu. Wprost przeciwnie – wszyscy byli zadowoleni.

Winy upatruję trochę w samym nauczaniu języka w szkole. Wprawdzie większość nauczycieli, z jakimi miałam do czynienia, nie stosowało tej metody, ale zdarzali się tacy, którzy poprawiali każde niewłaściwie zaakcentowane słowo w dosłownie każdym zdaniu, jakie uczeń wypowiedział. W efekcie kiedy taki nauczyciel zadawał pytanie, nawet najprostsze, to nikt mu nie odpowiadał, bo każdy bał się odezwać. Błędne koło.

 

5 zasad, które pomogły mi przełamać barierę językową i zacząć rozmawiać z klientami po angielsku

 

Jak przełamać się i zacząć rozmawiać z klientami po angielsku. Missmecenas

 

Są to zasady, które pomogły mi przełamać się na samym początku. Nie od razu wszystko było dla mnie oczywiste, ale z czasem metodą prób i błędów zaczęłam badać co najlepiej się u mnie sprawdza. Tym sposobem wypracowałam 5 poniższych zasad:

1. Kiedy mówisz, uśmiechaj się i patrz rozmówcy w oczy.

To powoduje, że nawet jeżeli słabo znasz dany język, to Twój rozmówca dwa razy bardziej będzie się starał Ciebie zrozumieć. W końcu komu chciałoby się podejmować taki wysiłek wobec kogoś kto ma markotną minę i wzrok utkwiony w podłogę?

2. Mów wolniej.

Wolniejsze mówienie = płynniejsze mówienie nawet jeżeli nie znasz dobrze języka. Wynika to stąd, że kiedy mówisz wolniej masz więcej czasu na to, aby pomyśleć nad każdym kolejnym słowem. Oczywiście to dzieje się podświadomie. Sama mam naturalną skłonność do mówienia szybko. Zauważyłam, że kiedy mówię w obcym języku to się zmienia – po prostu od samego początku wyrobiłam sobie nawyk wolniejszego mówienia.

3. Ignoruj fakt, że właśnie popełniłeś jakiś błąd.

Jeżeli tylko Twój rozmówca Cię zrozumiał to zachowuj się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Najważniejszy cel Twojej wypowiedzi został już osiągnięty – zostałeś zrozumiany. Dodatkowo już samo to, że byłeś w stanie odnotować popełniony przez siebie błąd powoduje, że będziesz starał się go później unikać.

4. Pamiętaj, że po drugiej stronie jest osoba, której też zależy na tym, aby się z Tobą porozumieć.

Nie cały ciężar komunikacji spoczywa więc na Tobie :)

5. Skup się na tym co chcesz powiedzieć.

Pamiętam, że na początku kiedy tylko się rozpraszałam w trakcie rozmowy to od razu moja wypowiedź była mniej płynna. Jak tylko moje myśli znów zaczęły krążyć wokół tematu, to wszystko wracało do normy.

 

Nie wiem, czy u każdego te zasady się sprawdzą. Nie wiem nawet, czy są one poprawne z punktu widzenia metodyki nauczania języków (albo z jakiegokolwiek innego punktu). Wiem natomiast, że u mnie zadziałały, bo udało mi się przełamać barierę językową i zacząć rozmawiać z klientami po angielsku.

Na koniec chciałbym jeszcze dodać, że poza sytuacjami stricte zawodowymi z językiem angielskim mam do czynienia także w czasie wolnym. Jestem np. olbrzymią fanką konferencji TED Talks, czytam dużo blogów zagranicznych (np. ten lub ten), oraz oglądam obcojęzyczne filmiki na YouTube (ostatnio nie mogła oderwać wzroku od tego nagrania).W obu przypadkach moim celem nie jest wcale nauka języka – po prostu interesują mnie tematy, które są tam poruszane, a język wchodzi do głowy niejako przy okazji.

W końcu nie ma chyba lepszej metody na przełamanie strachu w rozmowach z klientami w obcym języku niż świadomość, że zna się ten język naprawdę dobrze.

 

 

2 komentarze

  • alicja

    Mi w przełamaniu się do rozmowy po angielsku pomogła NAUKA ANGIELSKIEGO METODĄ DZIECKA, bardzo naturalna metoda nauki, która zmieniła u mnie podejście. Szkoda, że wcześniej nie wiedziałam o tym jak uczyć się języka praktycznie, żeby utrwalić wiedzę w pamięci długotrwałej. Praktyka to umożliwia, serdecznie polecam zapoznać się z taką metodą nauki. W domu da się nauczyć języka tylko trzeba chcieć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *